Artykuły

Egzekucja na targowicy w Żywcu 2 IV 1942

autor: Władysław Latkiewicz 
 

(...) Bolesna scena, gdy tam jedenastu 
W tym dniu zawisło z rąk wrogiego kata... 
Przykre wspomnienie pozostało miastu 
W kronice do końca świata. 
Ciała ich w tym dniu na auto zabrali, 
W krematorium w popiół obrócono. 
Żywczanie pomnik im ufundowali 
W tym miejscu, gdzie ich stracono.
 

Na zapleczu budynku i ogrodu przedszkola nr 9 (...) w Żywcu wzniesiono pomnik, na którym wyryto napis: ą

"Na tym miejscu powiesili Niemcy w dniu 2 kwietnia 1942 roku w Wielki Czwartek 11 Polaków. Pamięć zbrodni przekazujemy pokoleniom. Miasto Żywiec".

Nawiązując do tego napisu pragniemy przedstawić podłoże polityczne i warunki bytowe ludności Żywiecczyzny w latach 1939-1945 i przypomnieć stosowane przez Niemców metody eksterminacji i poniżenia Polaków skazanych w ich mniemaniu na zagładę biologiczną. Niemcy planowali ograbienie i wydziedziczenie ludności polskiej z ziemi i mienia oraz zniszczenie wszystkich pomników i dokumentów naszej kultury, w myśl hasła totalnego: "Kein Volk leht langer als Dokumente seiner Kultur."

Za podstawę polityki eksterminacji polskiej ludności i jej kultury wzięto memoriał z dnia 25 listopada 1939 r. 'O traktowaniu ludności byłych obszarów polskich z punktu widzenia polityki rasowej' opracowany przez doktorów Wentzla i Hechta z Urzędu do Spraw Polityki Rasowej (Rassenpolikamt). Zmieniono więc nazwę Żywiec na niemiecki Saybusch, ulicom nadano nazwy niemieckie, polskie urzędy zastąpiono niemieckimi, .wszystkie przedsiębiorstwa handlowe i przemysłowe otrzymały nazwy niemieckie. Na urzędach i gmachach państwowych umieszczono godła III Rzeszy. W ten sposób nadano naszemu miastu pozory miasta niemieckiego, zaś na ulicach, w urzędach i sklepach, wśród tutejszych i napływowych Niemców oraz tzw. Volksdeutchów, rozbrzmiewał język niemiecki.

Następnie, aby pozbawić ludność polską wszelkich wiadomości z zagranicy i łączności ze światem, nakazano wszelkim Polakom oddać aparaty radiowe i zabroniono słuchania audycji pod karą więzienia lub zesłania do obozu koncentracyjnego. Równocześnie zlikwidowana została polska prasa i wszystkie wydawnictwa i odtąd Polacy skazani zostali wyłącznie na wiadomości rozpowszechniane przez propagandę niemiecką, głoszącą wyłącznie sukcesy i zwycięstwa wojsk hitlerowskich w całej Europie, a następnie w Afryce.

W takiej atmosferze niemieckiej glorii wojennej rosła przemoc, pycha i wiara w panowanie rasy germańskiej nad światem, której nikt i nic nie może się przeciwstawić.

Warunki pracy oświatowej wśród młodzieży polskiej były bardzo trudne. Szkoły podstawowe pozwolono otworzyć z dniem l X 1939, jednak stanowisko inspektora szkolnego powierzono Ukraińcowi, byłemu nauczycielowi żywieckiego Gimnazjum, Michałowi Horodyskiemu, który dawnego inspektora, Stanisława Opielowskiego, mianował nauczycielem w Zadzielu. Inspektor Opielowski został 24 kwietnia 1940 aresztowany i wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau, a następnie do Mauthausen-Gusen w Austrii. W połowie października otworzono również szkołę średnią - Gimnazjum im. M. Kopernika. Inspektor Horodyski wydał polecenie usunięcia ze szkół emblematów polskich. Wszelkie pomoce naukowe do historii i geografii, obrazy, mapy, podręczniki oraz księgozbiory z bibliotek szkolnych nakazano odesłać do Urzędu Szkolnego (Schulamt), a stamtąd do Fabryki Papieru na makulaturę. Już wkrótce, bo w dniu 25 listopada 1939 nastąpiło zamknięcie Gimnazjum. Gmach szkoły zajęła Tajna Policja Państwowa (Gestapo) i szpital wojskowy. W ten sposób młodzież pozbawiono nauki w szkole średniej, a dyrektora i nauczycieli tejże prawa nauczania nawet w szkole podstawowej.

Równocześnie gmach szkoły podstawowej przy ul. Zielonej przeznaczono dla dzieci niemieckich. Polskie dzieci natomiast zaczęto przerzucać, najpierw do szkoły przy ul. Mickiewicza (obecnie Zespół Szkół Ekonomicznych), a gdy i ten gmach zajęło wojsko - do Zabłocia; stamtąd w roku 1942/43 do Sporysza i w końcu do Starego Żywca. Warunki nauki były nad wyraz prymitywne; np. w Sporyszu na 1000 dzieci przypadało 6 izb lekcyjnych, a w St. Żywcu - zaledwie dwie. Władze niemieckie świadomie dezorganizowały naukę w szkołach polskich kierując nauczycieli i dzieci do różnych prac w polu i w lesie.

Według założeń niemieckich Polacy mieli być wyłącznie pracownikami fizycznymi, naukę więc traktowano jako nieobowiązkową, zredukowana do minimum czytania, pisania i liczenia. języka niemieckiego nie uczono w polskich szkołach, uważano bowiem, że wystarczy, jeżeli Polacy naucza się słuchać rozkazów niemieckich. Jednym słowem młodzież polską pozbawiono prawa i możliwości kształcenia się.

Jak już wspomniałem, urzędowym językiem był język niemiecki, tylko w kościołach można było używać języka polskiego. Jednak katolikom niemieckim nie wolno było uczestniczyć w polskich nabożeństwach. - Nawet kiedy np. w Gilowicach ks. Wł. Kaczmarczyk pewnej niedzieli celebrował nabożeństwo w języku niemieckim dla osiedlonych tam Niemców, to mu tej działalności zakazano, jako księdzu Polakowi.

W związku z tym, żeby pogłębić rozdział między Polakami i Niemcami, oddano kościół parafialny w Żywcu dla duszpasterstwa niemieckiego, zaś kościół Św. Krzyża przydzielono Polakom.

Równocześnie z obniżeniem poziomu oświaty przystąpiono do niszczenia naszej kultury narodowej - duchowej i materialnej. Skonfiskowano i zniszczono wszystkie księgozbiory. Zniszczono sztandary szkolne i organizacji społecznych, kazano usunąć napisy polskie na chorągwiach kościelnych. Zlikwidowano wszystkie polskie organizacje społeczne i związki zawodowe, a głównych działaczy aresztowano i zesłano do obozów koncentracyjnych. Muzeum żywieckie ograbione zostało z cennych eksponatów historycznych, szczególnie z zakresu naszej prehistorii, świadczących o polskości tych ziem już w zamierzchłej przeszłości. W końcu przystąpiono do burzenia pomników naszej historii i kultury religijnej. Rozebrano Pomnik Grunwaldzki przy Alei Wolności i Pomnik Legionistów przed dworcem kolejowym, zabrano krzyże i płyty brązowe z pomnika na kwaterze cmentarnej poświęconej zmarłym legionistom. Usunięto figury św. Jana Nepomucena przy ul. Ogrodowej i św. Rozalii przy ul. Kościuszki. Niszczono wiec kulturę polską na wszystkich odcinkach, od szkół i bibliotek począwszy po zabytki architektury i sztuki sakralnej.

Po przeprowadzeniu eksterminacji kulturalnej przystąpiono do eksterminacji gospodarczej. Wszystkie przedsiębiorstwa handlowe, sklepy, restauracje, hotele, zakłady przemysłowe oraz warsztaty rzemieślnicze odebrano najpierw Żydom, a następnie Polakom, eliminując ich tym samym z życia gospodarczego. Sklepy i warsztaty żydowskie, a następnie i polskie przydzielono miejscowym Volksdeutchom i Reichsdeutschom. Odebrano również, ziemię właścicielom większych majątków ziemskich i oddano ją pod zarząd niemiecki.

Wprowadzono powszechny obowiązek pracy. Młodzież od 14-go roku życia rejestrowano w Urzędzie Pracy (Arbeitsamt), .który przez swoich przedstawicieli w poszczególnych wsiach przeznaczał młodzież polską na wyjazd. do pracy w III Rzeszy. Nie stosowano żadnych przepisów o ochronie pracy młodocianych. Od młodzieży żądano wykonywania tej samej pracy co od dorosłych, lecz niżej ją wynagradzano. Dzień pracy wynosił 10 godzin.

Aby Niemcom, przybyłym do objęcia różnych stanowisk w administracji, stworzyć jak najlepsze warunki życia, wprowadzona przymusowe przekwaterowanie rodzin polskich z komfortowych mieszkań i domów położonych w reprezentacyjnych dzielnicach miasta, na peryferie do zaniedbanych dzielnic. Wyrzucone rodziny polskie musiały pozostawić Niemcom całe wyposażenie mieszkań bez prawa do odszkodowania.

Od jesieni 1940 rozpoczęto w Żywiecczyźnie wysiedlanie ludności polskiej do Generalnego Gubernatorstwa, a opuszczone domy i gospodarstwa z całym inwentarzem żywym i dobytkiem przekazywano przybyłym kolonistom niemieckim. Wysiedlonym wolno było jedynie zabrać 25 kg bagażu na osobę.

Ażeby nie dopuścić do współżycia i zbliżenia między pozostała ludnością polska i napływową niemiecką wprowadzono różne formy i metody segregacji rasowej. Wpajano kolonistom na specjalnych kursach, w jaki sposób mają się odnosić do polskiej ludności, aby byli świadomi swej godności rasowej w stosunku do niewolników.

Wzbroniono Polakom wstępu do parku i na boiska sportowe. W hotelach i restauracjach umieszczono poniżające napisy "Polakom, Żydom i psom wstęp wzbroniony". W środkach lokomocji Polacy mogli korzystać tylko z niektórych. wydzielonych przedziałów lub wagonów. Wymagano od Polaków ukłonów przed każdym umundurowanym Niemcem i ustępowania miejsca na chodniku. Oporni pouczani byli o tym kopnięciem lub uderzeniem w twarz.

Po przeprowadzeniu wysiedleń na pozostałych rolników polskich nałożono przymusowe kontyngenty płodów rolnych, mięsa i nabiału. W końcu, wśród różnych form oszczędności wojennych, wprowadzono karty żywnościowe. Już wówczas na początku wojny Hermann Goering głosił "Jeżeli ma być głód, to głodować mają inni, a nie Niemcy. W krajach okupowanych widać wszędzie ludzi nażartych, a w Niemczech jest źle z żywnością, więc zadaniem komisarzy Rzeszy i dowódców wojennych jest nie dbanie o dobro podbitych narodów, lecz wyciąganie od nich jak największej ilości żywności, by Niemcy mogli żyć."

W związku z tym karty żywnościowe dla Polaków obejmowały głodowe racje, co szczególnie odczuwali mieszkańcy miast. Wprowadzono również karty na odzież i obuwie. Karty dla Polaków oznaczone były literą P. Karty na obuwie wydawano w urzędzie Landrata, raz na rok wyłącznie na pisemna prośbę. Były to zazwyczaj buty robocze, o drewnianej lub gumowej podeszwie. Na kartę odzieżową obejmującą zaledwie 60 pkt można było otrzymać jedną licha sukienkę i około 10 m kretonu lub flaneli. Często w sklepach w Bielsku nie chciano wydać towaru na karty z literą P. Natomiast dla uprzywilejowanych Niemców Reichskleiderkarten obejmującą 150 punktów przydzielane były najlepsze materiały wełniane na suknie i płaszcze oraz komplety bielizny męskiej i damskiej, pończochy, skarpetki, ręczniki i bielizna pościelowa. Tego rodzaju polityka przydziałów skazywała Polaków na bytowanie w nędznym przyodziewku wśród dostatnio ubranych Niemców. Również na gospodarstwa domowe wydawano dla Polaków tzw. 'Haushalts-Pass' na zakup produktów przemysłowych.

Po wkroczeniu wojsk hitlerowskich do Żywca w dniu 3 września 1939 aresztowano zaraz na wstępie ważniejszych obywateli naszego miasta jako zakładników pod pozorem zabezpieczenia się przed wrogimi wystąpieniami miejscowej ludności. We wrześniu rozpoczęto również aresztowania - na terenie powiatu, przede wszystkim wszystkich oficerów rezerwy, których jako jeńców odesłano do więzienia w Wadowicach. a następnie do Krakowa, do głównego punktu zbornego, skąd przetransportowano ich w głąb Niemiec do obozów jenieckich , tzw. 'oflagów'.

Wkrótce nastąpiły pierwsze aresztowania i egzekucje. W Gilowicach aresztowany został za przechowywanie broni Michał Kurzyniec, a w Przyłękowie - Władysław Bielewicz i Rozalia Drewniak, którą następnie rozstrzelano. Aby nie dopuścić do manifestacji patriotycznych, aresztowano 16-stu zakładników przed świętem narodowym 11 listopada. Aresztowanych przetrzymano dwa tygodnie w więzieniu w Wadowicach. Najbardziej wstrząsającym było masowe aresztowanie przeprowadzone w Lipowej wraz z ks. Ferdynandem Sznajdrowiczem. Wszyscy aresztowani skazani zostali skazani na śmierć przez rozstrzelanie. Wyrok wykonano 15 stycznia 1940 w lesie pod Piotrkowicami w Zadolu (pow. Katowice).

W kwietniu 1940 przeprowadziły władze okupacyjne tzw. akcję AB , w związku z którą aresztowano w powiatach cieszyńskim, bielskim i żywieckim ponad 300 osób, w tym 56 z powiatu żywieckiego. Wszystkich aresztowanych bez sądu wywieziono do obozów niemieckich w Dachau w Bawarii, a po 6-tygodniowej kwarantannie - do Mauthausen-Gusen w Górnej Austrii do najcięższej pracy w tamtejszych kamieniołomach granitu. W ten sposób realizowany plany eksterminacji polskiej inteligencji. Terror niemiecki wzmagał się z każdym rokiem. Jednym z jego przejawów były zbiorowe publiczne egzekucje, w których pierwsza przeprowadzona została w Żywcu w dniu 2 kwietnia 1942.

Hitlerowski terror miał na celu nie tylko wyniszczenie polskiego narodu, lecz również bezwzględne stłumienie i sparaliżowanie wszelkich przejawów sprzeciwu i obrony. Nie brakło jednak w społeczeństwie polskim ludzi, którzy postawą swą od początku budzili ducha oporu. Wkrótce rozpoczęto pracę w organizacjach konspiracyjnych. Okazało się, że niektórzy Polacy byli tak przezorni, iż oddali Niemcom stare lub zepsute odbiorniki radiowe - nowe natomiast ukryli z narażeniem życia. Odbiorniki te wykorzystano następnie do redagowania komunikatów. Były to początki prasy konspiracyjnej. Te wiadomości ze świata przekazywane w kilku zdaniach podtrzymywały wiarę w zwycięstwo wśród ludności polskiej. Rozpoczęła się walka o szkołę i kulturę ojczystą, o polski język, literaturę, o polską wykładnię historii i geografii. Powstało tajne nauczanie. Utworzono konspiracyjne kółka i komplety, na których w najtrudniejszych warunkach starano się realizować program nie istniejącego szkolnictwa w zakresie szkoły powszechnej i średniej. Osiągnięto na tym polu niemałe sukcesy ratując młodzieży stracony czas i chroniąc ją przed demoralizacją.

\V związku z konfiskatą szkolnych i publicznych bibliotek działacze konspiracyjni wykorzystywali każdą sposobność, aby coś z tych księgozbiorów uratować. W niektórych szkołach fałszowano księgi inwentarzowe i wykreślano niektóre cenne pozycje jako zniszczone. Z tych dzieł tworzono w następnych latach konspiracyjne 'wędrowne biblioteki'.

Pomimo groźby śmierci za posiadanie broni i tragedii mieszkańców Lipowej, Słotwiny i Ostrego, nie wszyscy broń oddali. Członkowie Tajnej Organizacji Wojskowej zmagazynowali swój arsenał broni na wieży kościoła Sw. Krzyża, inni w miejskiej cegielni. Zanim, doszło do walk orężnych, koncentrowano początkowo ruch oporu na rozwijaniu walki ideologicznej i różnego rodzaju sabotażu. Poprzez tajną prasę nawoływano polskich robotników do zwolnienia tempa-pracy i stosowania różnych form sabotażu w zakładach przemysłu wojennego, w handlu, w komunikacji i łączności. Ta działalność dywersyjno-sabotażowa zajmowała w konspiracji czołowe miejsce obok akcji zbrojnej.

Hasła sabotażowe propagowała szczególnie prasa podziemna Tajnej Organizacji Niepodległościowej w gazetce "Front Polski" redagowanej w Żywcu. Redaktor inż. Antoni Studencki na naczelnym miejscu umieszczał hasła sabotażowe głosząc: "Polscy rolnicy, nie pozwólcie ginąć z. głodu rodakom w miastach!" Hasło to odnosiło się do organizowania tajnego uboju, gdyż kartkowe przydziały żywności dla Polaków były niewystarczające. Miesięczny przydział żywności dla pracujących wynosił 9 kg chleba, 25 dkg margaryny, 90 dkg mięsa i 30 dkg cukru. \\ tych warunkach szybko budziła się przedsiębiorczość i zaradność w zwalczaniu i omijaniu krzywdzących ustaw władz okupacyjnych. Organizowano tajny ubój w poszczególnych gminach, Zdobywano dodatkowe karty żywnościowe. Przedwojenni nauczyciele, których zatrudniono teraz przy sporządzaniu ewidencji i zapotrzebowania kart żywnościowych, tworzyli fikcyjne nadwyżki. Uzyskane w ten sposób karty rozdzielane były następnie między najbardziej potrzebujących, a szczególnie rodziny więźniów, by ułatwić im wysyłanie paczek do obozów i łagrów.

Również zatrudnione w aptekach w Żywcu i Zabłociu Polki farmaceutki organizowały sabotaż przez dostarczanie Polakom nieosiągalnych lekarstw. Leki te dostarczano więźniom w Bielsku i w Mysłowicach oraz w obozach koncentracyjnych, szczególnie w najbliżej położonym Oświęcimiu.

Organizacja grupy sabotażowej

Kiedy w 1941 wprowadzono karty odzieżowe dla Polaków, tu również zastosowano w całej pełni tę formę walki sabotażowej. Powstał wówczas tajny zespół wśród mieszkańców ul. Komorowskich. Kto był inicjatorem i kierownikiem tego zespołu trudno dzisiaj ustalić, Wszyscy biorący udział w tej akcji posiadali młodzieńczy zapał i głębię uczuć patriotycznych, które ich łączyły w trudnej i niebezpiecznej akcji.

Najstarszy w tej grupie był Karol Gawęda ur. w 1899 r. w Morawskiej Ostrawie. Ojciec jego pochodził z Bulowic koło Kęt a matka z Rajczv. Ojciec pracował przez pewien czas w fabryce kapeluszy w Ostrawie. Następnie rodzice zamieszkali w Milówce koło Żywca, gdzie założyli wytwórnię kapeluszy. Karol po ukończeniu szkoły powszechnej pracował po pierwszej wojnie światowej na Śląsku w Chorzowie w Zakładach Chemicznych jako pracownik umysłowy. Tam ożenił się w 1923, a w roku 1933 przeszedł na rentę z powodu ciężkiej operacji. Następnie otrzymał pracę w Wydziale Powiatowym w Żywcu i zamieszkał przy ul. Komorowskich. Podczas okupacji pracował w Landraturze w charakterze ślusarza i stolarza przy naprawie drobnych uszkodzeń. Z tytułu swojej pracy miał dostęp do biur i magazynów i to zadecydowało o jego pracy w organizacji sabotażowej. Był zaprzysiężonym członkiem tajnej organizacji utworzonej przez Jana Martusiewicza i dr Romana Białasa. Pełnił funkcję kolportera gazetek 'Błyskawica' i 'Sikorka' redagowanych przez Juliana i Zbigniewa Kubielasów, w domu przy ulicy Świętokrzyskiej 18. Jego pracę sabotażową przy wykradaniu druków niemieckich kart odzieżowych oceniono pozytywnie, później jednak powiązania z tajną organizacją rozluźniły się i grupa sabotażowa pracowała samodzielnie.

Antoni Ryczek urodził się 19 kwietnia 1912 w Żywcu. Mieszkał przy ul. Komorowskich nr 51. Ojciec jego był kontrolerem w Ubezpieczalni Społecznej. Antoni ukończył Szkołę Gospodarstwa Wiejskiego i Kursy Wyższej Rachunkowości w Warszawie. W czasie okupacji pracował w firmie handlowej Rudolfa Kaisera jako księgowy i w firmie masarskiej 'Janina' Wrężlewiczów. Wspólnie z braćmi i najbliższą rodziną ciężko przeżywał naszą klęskę wrześniową. Od jesieni 1939 brał czynny udział w pracy konspiracyjnej i w redagowaniu pierwszych ulotek i gazetek. Nawiązał także łączność z Tajną Organizacją Wojskową kapitana Zycha i z podsłuchu radiowego wspierał redagowanie 'Hasła'. Jego brat Janek, zawodowy oficer, w styczniu 1940 przedostał się do polskiej armii we Francji. Antoni od początku utrzymywał koleżeńskie stosunki z sąsiadami z tej samej ulicy. Znajomi często schodzili się wieczorami w zakładzie fryzjerskim Franciszka Worka i omawiali wydarzenia miejscowe i zagraniczne oraz plany i zamierzenia konspiracyjne. Antoni Ryczek cieszył się w tym gronie powszechnym poważaniem i zaufaniem.

Czesław Kudzia, ur. 12 grudnia 1912 r. w Żywcu, syn Wojciecha i Marii z domu Krupa, kolega i rówieśnik Antoniego Ryczka, mieszkał u siostry Alojzy w Żywcu przy ul. Młyńskiej nr 3. Ojciec, z zawodu majster huty w Trzyńcu na Śląsku Cieszyńskim, zmarł przed pierwszą wojną światową pozostawiając żonę z czworgiem dzieci. Czesław po złożeniu małej matury poszedł do Szkoły Przemysłowej w Bielsku, którą ukończył przed drugą wojną światową. Podczas okupacji pracował w firmie i.Singer" w Żywcu na stanowisku kasjera. Był doskonałym łącznikiem. Często wysyłany był do Krakowa do Kazimierza Żurka, artysty plastyka, żywczanina, który wykonywał dla organizacji podrabiane pieczęcie urzędowe i podpisy poszczególnych referentów wg wzorów sporządzonych przez Stanisława Kwaka. Żurek uciekł przed aresztowaniem i ukrywał się do końca wojny, a następnie wyjechał do Stanów Zjednoczonych i mieszka w Detroit.

Franciszek Worek, ur. 24 września 1915 w Żywcu prowadził własny zakład fryzjerski przy ul. Komorowskich nr 75 i podczas okupacji zatrudnił w nim swego najmłodszego brata Kazimierza. Ci dwaj bracia stworzyli w swoim zakładzie odpowiednie warunki do konspiracyjnych zebrań członków powstałej organizacji sabotażowej. Tu prawdopodobnie magazynowano i stąd rozprowadzano przez pośredników wykradane przez Gawędę i odpowiednio podrabiane, niemieckie karty odzieżowe. Tak w ogólnych zarysach przedstawiała się grupa sabotażowa i jej główni organizatorzy.

Inni członkowie pełnili role pośredników i łączników. Henryk Błaszczyński, ur. 19 czerwca 1925, tuz przed wojną ukończył pierwszą klasę Miejskiej Szkoły Handlowej. W czasie wojny zatrudniony był jako goniec w Landraturze. W 1941 wprowadzony został do organizacji przez Karola Gawędę, z którym wspólnie miał dostęp do magazynu kart odzieżowych przy pomocy podrobionych kluczy lub przez celowo niedomknięte okno.

Robert Jeziorski, ur. 20 września 1921 w Żywcu. Ojciec jego prowadził własny zakład masarski i Robert terminował w tym zawodzie pod jego kierownictwem. Podczas okupacji odebrano masarnię Jeziorskim i oddano pod zarząd Niemcowi przesiedlonemu tu aż z Bukowiny. Pod jego nadzorem obydwaj Jeziorscy pracowali w masarni jako wykwalifikowani robotnicy. Do organizacji sabotażowej wprowadzi Roberta bliski sąsiad Franciszek Worek w celu wymiany kart odzieżowych na wyroby masarskie. Robert, zorientowawszy się w założeniach ideowo-połitycznych i handlowych, wprowadził do organizacji swego kuzyna Tadeusza.

Tadeusz Jeziorski, ur. 24 czerwca 1922 r. w Żywcu, terminował w zakładzie rzeźniczym ojca, a podczas okupacji przeszedł do zakładu stryja Stanisława w Sporyszu i wspólnie z jego synem Robertem pracował tam pod nadzorem niemieckiego osadnika. Do organizacji należał również brat Franciszka Worka Kazimierz ur. 24 sierpnia 1921, który po ukończeniu szkoły powszechnej w Żywcu wstąpił do Wojskowej Szkoły .Muzycznej w Wilnie i służył w tamtejszej orkiestrze wojskowej. Podczas okupacji pracował wraz z bratem w zakładzie fryzjerskim. Tak przedstawia się w krótkim zarysie charakterystyka ośmiu synów Ziemi Żywieckiej spośród jedenastu Polaków straconych na Starej Targowicy w dniu 2 kwietnia 1942 r. Trzej pozostali to synowie Ziemi Wadowickiej. Jan Świętek, ur. 10 czerwca 1912 w Choczni. Ojciec jego, Władysław, właściciel 18-morgowego gospodarstwa, był znanym działaczem społecznym i politycznym. Sołtysował we wsi rodzinnej przez 10 lat. Jan jako uczeń szkoły średniej prowadził przed wojną amatorski zespół teatralny w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży w Choczni, dlatego po jego tragicznej śmierci w Żywcu opowiadano, ze wśród straconych znajdował się jeden kleryk. W czasie okupacji korzystał Jan z kursów tajnego nauczania w Krakowie i przygotowywał się do złożenia egzaminu maturalnego. Równocześnie pracował w domu rodzinnym. Młodszy jego brat Józef, ur. 1914, prowadził sklep towarów mieszanych w Choczni. Zajmował się handlem prawdopodobnie poprzez Czesława Kudzię nawiązując łączność z Franciszkiem Workiem, u którego mógł nabywać dowolną ilość fałszowanych kart odzieżowych, które bracia Świętkowie rozpowszechniali na terenie Rzeszy, sięgając aż do Pragi i Wiednia. Tam bowiem mieli możność czynienia większych zakupów materiałów w najlepszym gatunku, gdyż w miastach na terenach przyłączonych do Rzeszy lepsze materiały przydzielane były w ograniczonych ilościach. Dla ułatwienia transakcji Świętkowie starali się pozyskać zaufanie tamtejszych kupców, wręczając im prezenty w formie paczek z wyrobami masarskimi od braci Jeziorskich, a także z fabryki wędlin 'Janina', gdzie pracował Antoni Ryczek jako księgowy. Ta forma przekupstwa trwała kilka miesięcy w 1941 i ułatwiała nabywanie towaru. Ostatnim z jedenast5u był Andrzej Knapik, ur. 10 listopada 1903 w Regulicach. Po ukończeniu szkoły powszechnej pracował jako inkasent w firmie 'Singer'. Przed wojną prowadził również sklep z maszynami do szycia, rowerami i wózkami dziecięcymi w Wadowicach. W roku 1931 ożenił się i zamieszkał w Zaskawiu nr 79, gdzie jego żona, Helena z Markielowskich, odziedziczyła małe gospodarstwo. Podczas okupacji prowadził nadal sklep wspólnie ze szwagrem Markielowskim. W Regulicach mieszkała również jego siostra, Rozalia Jamrozowa, właścicielka sklepu towarów mieszanych. Jamrozowej tamtejsi mieszkańcy oddawali swoje karty odzieżowe, na które pobierała ona towar w Krakowie. Z początkiem marca 1942 gdy wracała z zakupionym materiałem, policja skonfiskowała jej całą paczkę zakupionych towarów i - mimo wyjaśnienia prawa do jej posiadania - Jamrozowa pragnąc pokrzywdzonym klientom wynagrodzić szkodę, zwróciła się do brata Andrzeja z prośba o dostarczenie kart odzieżowych. Andrzej Knapik nawiązał wówczas kontakt z braćmi Świętkami z Choczni, i z tego powodu został później oskarżony o udział w sabotażu gospodarczym. Oprócz jedenastu wymienionych już osób straconych w dniu 2 kwietnia 1942 r. w Żywcu wspomnieć należy również nazwiska tych, których zamordowali Niemcy podczas śledztwa w więzieniu w Mysłowicach lub w obozie w Oświęcimiu. Niektórzy aresztowani przeżyli więzienie i obóz i powrócili do domu. Podczas śledztwa zginął w Mysłowicach mgr Stanisław Kwak, ekonomista ur. w 1912 r., który nawiązał łączność z plastykiem Kazimierzem Żurkiem, zamieszkałym w Krakowie przy ul. Szlak 27, Bez podrobionych pieczęci i podpisów referentów cała akcja nie miałaby szans powodzenia. W obozie w Oświęcimiu zginęli: Alojzy Fojtuch z Żvwca; Anna Fojtuch,. jego szwagierka (żona Józefa Fojtucha); Aniela Gałuszkowa, siostra Alojzego; Barbara Staszkiewiczowa z Żywca oraz Rozalia z Knapików Jamrozowa z Regulic. W obozie Gross-Rosen zginął Edward Supłat-z Żywca. Przeżyli obóz i po wojnie wrócili do domu: Maryla Jasicka (kuzynka braci Jeziorskich); Eugenia Jeziorska (siostra braci Jeziorskich); Władysław Targosz z Suchej; Marta Puzon z Komorowic; Stefania Supłatowa z Żywca, zam. przy ul. 'Wesołej. Po dwutygodniowym śledztwie zostali zwolnieni: Bolesław Fojtuch, brat Alojza; Bronisław Jeziorski, brat Roberta i Tadeusza; Michał Miodoński oraz Stanisław Puzoń z Komorowic i Józef Gałuszka z Żywca, którzy zostali zwolnieni z więzienia w Mysłowicach dopiero w 1941. Ukrywali się przed aresztowaniem: Kazimierz Żurek z Krakowa, inż. Wincenty Miodoński, Jan Pawełek, Józef Gałuszka, Julian Fojtuch i Maria Łopatkowa (z domu Fojtuch) z Rychwałdku. Od lutego do końca marca 1942 Niemcy aresztowali w związku z tą sprawą około 34 osób.


Aresztowanie

Z Mysłowic żona otrzymała pierwszą karteczkę z datą 2 marca 1942. Treść tej kurtki brzmi następująco: "Piszę do mojej żony. Kochana Helu! Jestem zdrów i powodzi mi się dobrze. Potrzebuję tylko bielizny, ręcznika, kawałka mydła i coś do jedzenia. Pozdrawiam cię serdecznie i dzieci - Twój Andrzej. Bieliznę i jedzenie mogę odebrać tylko we wtorek między godziną 9-11." Ostatnią kartkę pisał jeszcze 23 marca z prośbą o bieliznę, koc, mydło, lekarstwo na serce cardiamid i tran. Równocześnie donosił, że czuje się nie bardzo zdrowy, pozdrawiał żonę i dzieci, a w dopisku prosił: "Poślijcie mi to możliwie bardzo prędko. Z Bogiem." Wszystko wysłano mu natychmiast, lecz już tej paczki nic otrzymał, gdyż stracony został 2 kwietnia 1942. Listy z więzienia są obecnie bolesną, lecz drogą pamiątką rodzinną dla żony i osieroconych dzieci. Siostra Andrzeja Knapika, Rozalia Jamróz z Regulic, gdy dowiedziała się o przyczynie aresztowania brata, pragnąc go ratować, dobrowolnie zgłosiła się na komendę gestapo w Chrzanowie z oświadczeniem, że to jej wina. Swą szlachetną postawą nie uratowała brata, sama zaś została aresztowana i odesłana do Mysłowic. Po zakończeniu śledztwa została skazana na zesłanie do obozu zagłady w Oświęcimiu, a następnie do obozu w Oranienburgu, gdzie po 9 miesiącach strasznej katorgi zginęła. Zmarła tam podobno na tyfus, jak brzmiała treść zawiadomienia o jej śmierci. Po aresztowaniu braci Świętków nastąpiły również aresztowania w Żywcu. W nocy z 3 na 4 marca oddział policji otoczył dom przy ulicy Młyńskiej nr 3, gdzie mieszkał Czesław Kudzia. Zapukano do drzwi. Otworzyła siostra Alojza myśląc, że pukają chłopcy po narzędzia do pracy, by rannym pociągiem wyjechać do Oświęcimia, gdzie jej brat Ludwik prowadził roboty elektryfikacyjne. Jakież było jej przerażenie gdy nagle stanęło przed nią dwóch gestapowców, a za nimi wszedł były granatowy policjant Szczur, który przeszedł na służbę okupanta i chodził po cywilnemu. Służbę na dwa fronty przypłacił w końcu życiem stracony przez gestapo. Po wejściu do pokoju, gdzie spali Ludwik i Czesław gestapowcy podeszli do łóżka z bronią w ręku, obudzili ich i polecili Czesławowi, by prędko wstał i ubrał się, następnie wyprowadzili go z mieszkania, bez pożegnania z siostrą i bratem. Na korytarzu założyli mu na ręce kajdanki, wepchnęli do policyjnego samochodu i odjechali na posterunek, który mieścił się razem z więzieniem nad Sołą za mostem przy obecnej ulicy Dworcowej 2. Jeszcze tej samej nocy nad ranem przyszli gestapowcy po Jana Pawełka do domu przy ul. Batorego. Tu zastali tylko jego żonę Anielę. Grożąc jej bronią i bijąc ją. zażądali wskazania miejsca pobytu męża. Mimo bólu i przerażenia Aniela Pawełek oświadczyła z całą stanowczością, że nie wie gdzie jej mąż się znajduje. Zdecydowana postawa Anieli powstrzymała jakoś gestapowców od dalszego jej maltretowania. W końcu jeden z gestapowców zerwał jej z ręki złoty zegarek i oświadczył, że jeszcze tu powrócą. Pawełka jednak nie ujęto w domu, dopiero później został aresztowany w Generalnym Gubernatorstwie. Również w pierwszym tygodniu marca 1942 nastąpiło aresztowanie braci Worków-Franciszka zastali gestapowcy przy pracy w zakładzie fryzjerskim przy ul. Komorowskich nr 75. Zabrano mu dwa aparaty fotograficzne i narzędzia fryzjerskie. Niemcy udali się z nim następnie do mieszkania jego żony, gdzie przeprowadzili ścisłą rewizję, która jednak nie dała żadnych dowodów przestępstwa. Przez cały czas Niemcy odnosili się do Franciszka spokojnie. Z tego też powodu był pewny wraz z rodziną, że wkrótce zostanie zwolniony. Policja pytała również o jego brata Kazimierza, a ponieważ nie było go w domu polecono, by zgłosił się jak najprędzej na posterunek. Franciszek nie zdawał sobie sprawy z całej powagi sytuacji. Jadąc przez miasto policyjnym autem spostrzegł na ulicy Kościuszki powracającego do domu brata Kazimierza i w jakimś nagłym odruchu zawołał na niego. Gestapowcy zatrzymali auto, aresztowali drugiego Worka i razem odwieźli ich na posterunek, gdzie rozpoczęło się tragiczne przesłuchanie i osadzenie w więzieniu najpierw w Bielsku, a potem w Mysłowicach. Rodzina dowiedziała się. od przygodnych świadków o przebiegu tej tragedii. Po pewnym czasie powiadomiono matkę, że obaj synowie znajdują się w Mysłowicach w więzieniu. Matce pragnącej odwiedzić synów pozwolono jedynie złożyć w poczekalni świeżą bieliznę i wydano jej brudną, pokrwawioną, ale z dziećmi nie dano jej się zobaczyć. Kiedy mimo zakazu, pojechała za parę dni po raz drugi, zawiadomiono ją że synowie odesłani zostali do obozu w Oświęcimiu. W tragicznym dniu egzekucji Niemcy wezwali nieszczęśliwą rodzinę do stawienia się o oznaczonej godzinie na placu targowym,. lecz na to straszne widowisko nikt. z najbliższych nie wyszedł.

Następnym aresztowanym był Antoni Ryczek, który przed paru dniami powrócił z Warszawy, gdzie przebywał w związku z przygotowaniami do zawarcia małżeństwa z Janiną Pawełek. Do domu przy ul. Komorowskich nr 51 przyszli gestapowcy, a z nimi bliski sąsiad Karge, były czeski strażnik celny, który pełnił rolę tłumacza. Nie zastali w domu Antoniego tylko jego brata Adama z żoną, matkę i najmłodszą córkę Bronisławę. Gdy dowiedzieli się, że Antoni wyszedł do pracy rozpoczęli szczegółową rewizję. Chociaż żadnych obciążających materiałów nie znaleziono, Adam został aresztowany i odprowadzony na posterunek jako zakładnik. Równocześnie dwaj policjanci aresztowali Antoniego w miejscu pracy i skutego przyprowadzili na posterunek. Adam został zwolniony, zaś Antoni wywieziony z całą grupą do więzienia w Bielsku. W połowie marca nastąpiło aresztowanie Roberta Jeziorskiego zamieszkałego przy ul. Komorowskich nr 59 i Tadeusza Jeziorskiego zamieszkałego w Sporyszu. Aresztowani zostali również najstarszy brat, Bronisław Jeziorski, z zawodu elektromonter, zam. w Żywcu przy ul. Jagiellońskiej, i najmłodsza siostra 17-letnia Eugenia, zatrudniona w tym czasie w Fabryce Śrub w Sporyszu. Eugenię aresztowano przypadkowo, gdy w czasie rewizji przyszła do mieszkania swego brata i wpadła w ręce policji. Zabrano ją na posterunek i równocześnie przeprowadzono rewizję w jej mieszkaniu, które następnie zaplombowano. Wszystko co miała wartościowego jak ubranie, bieliznę i pościel zabrali Niemcy. Eugenię osadzono w obozie w Oświęcimiu. Wraz z nią aresztowano jeszcze jej kuzynkę Marię Jasicką, nauczycielkę zam. przy ul. Komorowskich 109, współdziałającą z organizacją sabotażową, Bronisława Jeziorskiego aresztowano w Suchej, gdzie był zatrudniony w zakładzie elektrycznym Jana Zuziaka. Przyjechało po niego gestapo z Bielska; podczas aresztowania został pobity, zakuty w kajdanki i następnie przewieziony na posterunek w Żywcu, gdzie zastał już siostrę Eugenię, Czesława Kudzię. Anielę Supłatową z Żywca i ' Rudolfa Furtaka, również z Żywca. Jadąc na posterunek, na ul. Kościuszki zauważył swoją żonę, która niosła paczkę żywnościową dla aresztowanej siostry. Wzniósł do niej skute ręce na pożegnanie. Bronisława przywieziono do aresztu po południu. Wieczorem wszystkich aresztowanych przewieziono do Bielska. Kobiety jechały pociągiem, a mężczyźni samochodem policyjnym.

W wyniku śledztwa przeprowadzonego przez gestapo w Bielsku zapadł wyrok w Mysłowicach, skazujący Roberta i Tadeusza na karę śmierci, a Eugenię i Marię Jasicką na zesłanie do obozu zagłady w Oświęcimiu. Jedynie Bronisław po 2 tygodniach śledztwa w Mysłowicach został zwolniony, gdyż konsekwentnie twierdził, że z kuzynem Robertem i bratem Tadeuszem nie utrzymywał żadnego kontaktu. Tadeusz i Robert Jeziorscy zginęli na szubienicy podczas egzekucji w Żywcu. Eugenia zesłana z Oświęcimia do obozu w Oranienburgu doczekała się wyzwolenia przez wojska amerykańskie w kwietniu 1945. Natomiast Maria Jasicka uwolniona została z Oświęcimia w styczniu 1945 przez wojska radzieckie, lecz wróciła z chorobą płuc i mimo serdecznej opieki rodziny zmarła 2 grudnia 1947 r. Aresztowanie Karola Gawędy nastąpiło 15 marca 1942 po przeprowadzeniu rewizji w jego domu. Wprawdzie żadnych dowodów jego winy nic znaleziono, mimo to podczas przesłuchań był okrutnie bity. Wywieziono go do Bielska, a stąd do Mysłowic. Już po wykonaniu wyroku w połowie kwietnia przyszło na ręce jego żony wezwanie do zapłacenia pewnej kwoty za jego wyżywienie podczas pobytu w więzieniu; pieniądze te natychmiast wysłano w obawie przed represjami. Aresztowany został również najmłodszy, bo zaledwie 16 lat liczący, Henryk Błaszczyński. Mieszkał on w sąsiedztwie Karola Gawędy i pomagał mu w wykradaniu kart odzieżowych z magazynu Landratury. Po aresztowaniu Worków i Kudzi w początkach marca 1942. zorientował się Henryk, że gestapo wpadło na trop ich organizacji i nic czekając na dalszy rozwój wypadków, oświadczył matce, że wyjeżdża do ciotki Kozłowskiej. mieszkającej w Zakopanem, by tam szukać jakiegoś zajęcia. Przed nikim nie zdradził, z jakiego powodu opuszcza Żywiec i co mu tutaj zagraża. Dopiero po 2 tygodniach w drugiej połowie marca, po aresztowaniu Gawędy, przyszła po niego policja i przeprowadziła rewizję w domu. Wtedy dopiero rodzina dowiedziała się o jego sabotażowej działalności. Matka pod wpływem gróźb policji wskazała miejsce pobytu syna. Aresztowanie Henryka w Zakopanem odbyło się podczas nieobecności wujostwa w domu; dowiedzieli się o tym po powrocie i natychmiast dali znać rodzinie w Żywcu. Po otrzymaniu tej wiadomości nieszczęśliwa matka natychmiast zaczęła szukać obrońców. W tym celu pojechała do Katowic, lecz żaden z adwokatów nie chciał się podjąć obrony Polaka. W końcu gdy znaleziono obrońcę, ten absolutnie nie mógł się dowiedzieć, gdzie aresztowany przebywa. Mimo starań i zabiegów do końca nie otrzymał żadnej informacji. Nawet o egzekucji wyznaczonej na dzień 2 kwietnia 1942 dowiedziała się matka przypadkowo, kiedy spędzano Polaków przymusowo na tragiczne widowisko. Nad aresztowanymi, którzy na ogól skazani byli na zagładę, znęcano się nieludzko. Bito ich po twarzy i głowie, bito tzw. bykowcem na specjalnych krzesłach zaopatrzonych w żelazne uchwyty na nogi. Wieszano również na słupku za ręce wykręcone do tyłu, kopano do utraty przytomności, łamano żebra i kości rąk i nóg. Po takich przesłuchaniach więźniów obnoszono do celi, gdyż o własnych siłach nie byli w stanie tam wrócić.

Oprócz tortur fizycznych stosowano również moralne, poniżające godność ludzką i narodową, zmuszając więźniów do zlizywania błota z esesmańskich butów lub noszenia na plecach i piersiach poniżających napisów. Straszne warunki sanitarne, brud, chłód i głodowe racje żywnościowe odbierały więźniom wszelką odporność i śmierć stanowiła w końcu jedyne wybawienie. Bronisław Jeziorski, jeden z niewielu zwolnionych, tak wspomina swój pobyt w więzieniu: "Przesłuchania prowadzone były w dzień i w nocy. Często zrywano mnie ze snu i prowadzono do kancelarii więziennej na przesłuchanie. Przesłuchiwał mnie gestapowiec Olma z Mikuszowic. Najczęściej stawiano mnie plecami bardzo blisko przy rozpalonym .piecu kaflowym, a grupa gestapowców w tym czasie jadła smaczną i obfitą kolację. Żar buchający z pieca i głód skręcający wnętrzności były okropną męką. Każda próba odsunięcia się od pieca była kwitowana uderzeniem pięścią w twarz. Spuchnięta twarz piekła, pot zalewał oczy, odczuwałem okropne pragnienie. Gestapowcy jedli i pili, powoli przedłużając celowo moją mękę. Po zakończeniu kolacji, rozpoczynało się przesłuchanie. Zadawano w kółko jedno pytanie, gdzie schowałem karty odzieżowe i złoto. Odpowiadałem konsekwentnie i z uporem, że nie mam z tą sprawą nic wspólnego, wtedy przewracano mnie plecami do góry na specjalne krzesło i rozpoczynało się bicie bykowcem. Dwóch gestapowców biło, a trzeci przytrzymywał mnie na krześle za kark. Pytania powtarzały się, a za każdą odpowiedz dostawałem nowe razy. Przestawano bić, gdy traciłem przytomność, starano się przywrócić mnie do przytomności przez jakieś specjalne chwyty pod uszy i wleczono skrwawionego do celi. Tutaj współwięźniowie starali mi się pomóc. Wszyscy zresztą wracali w podobnym stanie z przesłuchania." Trzeba było ogromnej siły moralnej, by przetrwać w takim śledztwie i nie zdradzić siebie i innych. Na takie bohaterstwo nie każdy był przygotowany i nie każdy potrafił znieść tak okrutne cierpienie, z myślą o ratowaniu innych. Najtrafniej wyraził tę myśl umierający więzień w katowni gestapo przy Alei Szucha w Warszawie, wydrapując na ścianie celi następujące słowa: "Najłatwiej mówić o miłości ojczyzny, Trudniej dla Niej pracować, Ciężko dla Niej umierać, Ale najciężej jest dla Niej cierpieć"



Egzekucja 

Po przeprowadzonym śledztwie, trwającym od 24 lutego do końca marca l942 w trybie doraźnym, wydało gestapo w Mysłowicach wyrok skazujący 11 spośród 34 aresztowanych, na karę śmierci przez powieszenie. Egzekucja wyznaczona została na dzień 2 kwietnia, w WieIki Czwartek 1942. W ten sposób chciano wyszydzić również uczucia religijne i jak najbardziej pognębić mieszkańców Żywca i okolicy. Publiczna egzekucja miała na celu zastraszenie ludności i zniszczenie wszelkich przejawów przeciwstawiania się zarządzeniom władz hitlerowskich. Dzień lub dwa przed egzekucją zbudowano w Żywcu na placu targowym szubienicę i aresztowano 100 zakładników, których na pół godziny przed przywiezieniem skazańców, ustawiono za szubienicą i oświadczono, że w razie jakiegoś zaburzenia i wrogiej akcji ze strony tłumu, wszyscy oni zostaną rozstrzelani. Po chwili nadjechały trzy samochody z Mysłowic. W pierwszym była grupa gestapowców, w drugim skazańcy, a w trzecim więźniowie, którzy mieli wykonać egzekucję. Kolumna ta zatrzymała się najpierw przed budynkiem Liceum Ogólnokształcącego, siedziby żywieckiej placówki gestapo, gdzie również znajdował się szpital wojskowy. Tam wprowadzono skazańców i dano im jakieś zastrzyki odurzające, następnie ponownie załadowano ich do samochodu i ta sama kolumna ruszyła w kierunku targowicy. Każdy ze skazańców miał ręce skute z tyłu kajdankami, co bardzo utrudniało im zeskakiwanie z samochodu i prawie każdy z nich zeskakując przewracał się i nie mógł wstać o własnych siłach; wówczas więźniowie, którzy z nimi przyjechali podchodzili, brali ich za ręce i ustawiali na nogach. Następnie każdy skazaniec prowadzony był pod ramię - z prawej strony przez więźnia, a z lewej przez gestapowca - na podium pod ustawioną szubienicę, gdzie na poprzecznej belce zwisały przygotowane pętle. Wśród tych gestapowców rozpoznany został wyżej wymieniony Olma, Volksdeutsch z Mikuszowic. Po ustawieniu wszystkich jedenastu pod pętlami wystąpił Hering, landrat w Żywcu, wysoki mężczyzna w okularach, członek NSDAP, który osobiście kierował egzekucją i czuwał, aby ta zbrodnia dokonała się zgodnie z przepisami prawa niemieckiego. Świadkowie stwierdzają, że podczas kierowania egzekucją Hering nic nie mówił tylko rozkazywał gestami; nawet wtedy, gdy kazał jednemu z podwładnych Niemców uspokoić kopniakiem szlochająca głośno Anielę Pawełek, siostrę Czesława Kudzi, spędzoną wraz z innymi mieszkańcami Żywca na tę krwawą Heringową ucztę.

Hering w końcu wezwał gestem oficera gestapo do odczytania wyroku po niemiecku, a następnie po polsku. Potem, na dany przez Heringa znak ruchem pejcza, przystąpiono do zakładania pętli, a na drugi gest podbito skazańcom stopnie spod nóg i wszyscy zawiśli na szubienicy. Ginęli w jakimś zamroczeniu, nieprzytomnie, jedynie Antoni Ryczek w ostatniej chwili zawołał "Niech żyje Polska". Henio Błaszczyński budził szczególną litość i ogólne wzruszenie, gdyż był niskiego wzrostu i oprawcy nic mogli mu założyć pętli. Gestapowiec w cywilnym ubraniu musiał go podnieść i przy tym szamotaniu chłopak oprzytomniał i zawołał rozpaczliwym głosem: "Puścić mnie! .Mamo, tatusiu ratujcie! Ja chcę żyć." To były jego ostatnie słowa, potem ciało zawisło w krótkich konwulsyjnych drgawkach. Wśród tłumu oddalonego około 50 metrów od szubienicy oprócz płaczu rozległ się krzyk ciotki Henia, pani Przybyszowej, która zawołała: "Heniu! Dziecko moje, i tyś tu!" Wówczas jeden z policjantów podskoczył do niej i uderzył ją w twarz i kolba w plecy. Przed dalszymi razami zasłonił ją stojący w pobliżu mąż, na widok którego policjant odstąpił i pozwolił odprowadzić ją w głąb tłumu. Wśród szlochów dał się również słyszeć rozpaczliwy głos ojca Jeziorskiego, który na widok syna zawołał: "Robertku! Synu mój!" - i upadł zemdlony. Odgłosy rozpaczliwych szlochów żegnały skazańców, a w sercach tłumu zamiast strachu i niewolniczego poddaństwa obudziło się uczucie zemsty i chęć odwetu. Po chwili niebo pokryło się ciemna, śniegowa chmura i tłum w ciszy i skupieniu zaczął rozchodzić się do domów, Po 15 minutach zwolnili Niemcy 100 zakładników. Teraz dopiero rodziny napływowych Niemców oraz Volksdeutschów przyszły oglądać pozostawione ciała pomordowanych. Zbrodnia ta wywarła na wszystkich wstrząsające wrażenie. Powracający ludzie byli do tego stopnia zdenerwowani, że tracili wprost pamięć i orientację i nie mogli trafić do swych domów. Zakończenie

Jakby na usprawiedliwienie swej zbrodni w oczach Polaków rozpoczęli tutejsi Niemcy głosić, że straceni nic zasługują na współczucie ponieważ byli zwyczajnymi bandytami i złodziejami działającymi wyłącznie dla osobistych korzyści. Rozpatrzmy jednak jak ta sprawa wyglądała naprawdę. Gdyby nawet niektórym skazańcom przyświecała w akcji sabotażowej chęć osobistego zysku, to jednak działali oni na szkodę Niemców, a korzyść dla Polaków. dezorganizując gospodarkę niemiecką. Dzięki wykradanym kartom żywnościowym i odzieżowym można było wysyłać paczki do obozów dla więźniów i jeńców wojennych. Można było pomagać tym wszystkim, którzy nie mogli utrzymać się z głodowych racji i przydziałów lub ukrywali się przed Niemcami i zupełnie nie o trzymywali żywności i odzieży. Gospodarcza akcja sabotażowa kosztowała niemiecką gospodarkę ponad 2 miliony marek. Warto więc zastanowić się nad końcowym wynikiem działalności skazanych. Cała hitlerowska propaganda wysilała się, by ofiary niemieckiej 'sprawiedliwości' zohydzić w oczach polskiego społeczeństwa. Przez tę propagandę starali się Niemcy usprawiedliwić wszelkie swoje zbrodnie i winą za nie obarczyć polskie grupy dywersyjne, sabotażowe i partyzanckie, by pod pretekstem walki z bandytyzmem realizować swój główny - eksterminację naszego narodu. O wadze, sile i dalszym rozwoju sabotażu na terenach okupowanych może świadczyć okólnik nr 191 z dnia 4 lutego 1943 wydany przez Szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, w którym czytamy: "W toku obecnej walki o byt Niemiec i Europy wrogie siły chwytają się każdego możliwego do wymyślenia środka dla całkowitego zniszczenia narodu niemieckiego.

1. Ulotki mają na celu zdemoralizowanie frontu i ojczyzny, aż do zupełnego załamania odporności duchowej. 
2. Fałszywe upoważnienia do zakupów, talony i bony mają wprowadzić chaos gospodarczy. Propaganda nieprzyjaciela ma nadzieję, że za pomocą tych środków osiągnie to że Rzesza, jak w 1918 roku wojskowo niezwyciężona, załamie się od wewnątrz. 
3. Ludność musi być pouczona, że każdy kto znajduje i przechowuje fałszywe upoważnienie zakupu, daje je dalej, albo przynajmniej nie oddaje znalezionych dokumentów lub o nich nie powiadamia, będzie uważany za przestępcę przeciwko gospodarce wojennej, za szkodnika narodowego. Musi się on liczyć z najcięższymi karami więzienia, a nawet śmierci. Wydano, w ścisłym porozumieniu z Urzędem do Spraw Żywienia i Gospodarki oraz organami partyjnymi." Właśnie karą śmierci szafowali Niemcy najchętniej i po zakończeniu wojny pozostawili za sobą ziemie polską usianą gęsto mogiłami i miejscami straceń. (...) 

« powrót do listy

Copyright © Towarzystwo Miłośników Ziemi Żywieckiej.

projekt i wykonanie